Minęło już tyle lat, a ja wracam wspomnieniami do tamtych dni, cudownych dni. Właśnie młodzież przygotowuje się na studniówki, tak jak przed laty my. Ale od początku...
Styczeń jak na tę porę roku był wyjątkowo ciepły. Jestem uczennicą XI klasy Szkoły Ogólnokształcącej. Za parę miesięcy matura. Nim do tego dojdzie będę się cieszyć studniówką. Właśnie trwają przygotowania do tego bardzo ważnego dla nas wydarzenia. Pracy mamy wiele, a jest nas uczniów mało, tylko 23 osoby. Jak to możliwe? Do klas ósmych przyjęto około 90 uczniów Z każdym rokiem kogoś “usadzano”, ktoś zmieniał szkołę, ktoś inny wyjeżdżał do innej miejscowości. Każdy z nas miał wiele obowiązków domowych. Rodzice pracowali zawodowo, więc należało im pomóc w robieniu zakupów, paleniu w piecu, sprzątaniu, praniu ręcznym rzeczy osobistych, opiece nad młodszym rodzeństwem. Na naukę często brakowało czasu.
Nasi nauczyciele byli bardzo wymagającymi i ambitnymi ludźmi. Wyciskali z nas ostatnie soki, każdego prześwietlali bardzo dokładnie, przy tak małej ilości uczniów w klasie, nie było to trudne. Za byle jakie potknięcie była ocena niedostateczna. Ale nikt nie używał terminu stres, nie latał do pedagoga szkolnego, do psychologa. Z ufnością patrzyliśmy w przyszłość czyli zdać maturę i pożegnać się raz na zawsze ze szkołą. Przygotowania do studniówki już od kilku tygodni trwały. Miejsce ustalone - aula szkolna. Sami musimy zadbać o przyniesienie z klas stołów i krzeseł, z pomocą rodziców - rozłożenie naczyń i sztućców. Dekorację też robimy we własnym zakresie. Koledzy-plastycy projekt dekoracji muszą uzgodnić z wychowawcą, aby nie było przykrych niespodzianek. Co kto miał w domu; kartony, bibuły ,wstążki, farby itp. gromadziliśmy w szkolnym magazynku. W chwilach wolnych ćwiczyliśmy poloneza, którym należało rozpocząć studniówkę.
Jeszcze jedna ważna sprawa, ubiór. Koledzy obowiązkowo w ciemnych garniturach, białych koszulach, koleżanki w granatowych lub czarnych spódnicach i białych, z marynarskimi kołnierzami, bluzkach. Żadnych wizyt w zakładach kosmetycznych czy fryzjerskich. Obuwie na płaskim obcasie. Nikt się nie buntował, nikt nie dyskutował. Tak miało być i koniec.
O dobre jedzonko w całości zadbali rodzice, pomagaliśmy wnosić do auli zakupiony towar. Zdziwiła nas ilość butelek oranżady, ale to w końcu jeden z tańszych artykułów w tamtych czasach. Gdybyście widzieli naszą orkiestrę “bomba”. Adapter “Bambino” i płyty winylowe. Coś fantastycznego...
W sumie bawiliśmy się świetnie. Dekoracją wszyscy się zachwycali, jedzenie i picie (zwłaszcza kilka butelek oranżady które przypadkowo znalazły się na naszych uczniowskich stołach) wyśmienite. ”Bambino” szybko się przegrzewało, więc z naszymi ukochanymi nauczycielami przeprowadzaliśmy gry towarzyskie jak perskie oczko, taniec z krzesłami, z koszem lub chusteczkę haftowaną. Mówiliśmy jakieś śmieszne wierszyki, zgadywanki itp. Z wybiciem godziny 22 miało nastąpić zakończenie imprezy, jednak na naszą prośbę i rodziców, została przedłużona o godzinę. Z żalem opuszczaliśmy salę. No cóż regulamin rzecz święta.
Na drugi dzień czyli w niedzielę mamy przyjść i posprzątać tak aby w poniedziałek mogły się odbywać normalne lekcje. Po nabożeństwie spotkaliśmy się przed budynkiem szkolnym. Niestety, wszystkie drzwi były pozamykane. Po wielu poszukiwaniach ściągnęliśmy palacza, który łaskawie wpuścił nas do budynku przez kotłownię.
Zaczęła się ciężka praca; stoły i krzesła do klas, naczynia do umycia, dekorację należało zdjąć i wynieść do kotłowni celem spalenia. Wszystko co zostało po świetnej studniówce to jakieś paczkowane ciasteczka z cukrem, jabłka, trochę słodyczy, herbata i zmielona kawa. Jeszcze tylko umycie podłogi w auli i koniec pracy, można iść do domu.
Jeden z kolegów włączył adapter, przy dźwiękach muzyki, poczuliśmy jak bardzo jesteśmy zmęczeni głodni i spragnieni. Znaleźli się jednak chętni do zaparzenia kawy i herbaty. Gdyby był tak jak teraz czajnik elektryczny lub grzałka, sprawa byłaby prosta. W pokoju nauczycielskim była mała jednopalnikowa kuchenka elektryczna ale nie mieliśmy klucza do pomieszczenia. Był jednak pan palacz w kotłowni, który dalej męczył się z utrzymaniem odpowiedniej temperatury na piecu. Tak wiec dwie osoby z tacą i filiżankami do których nasypaliśmy kawą i herbatę poszły do kotłowni. Okres oczekiwania bardzo się dłużył. Sprzątanie zostało zakończone, naczynia z wyjątkiem filiżanek zapakowane do koszy. Wszystkie ślady po studniówce zostały usunięte. Nasz zespół klasowy był bardzo zgranym zespołem. Może dlatego, że jeździliśmy na wycieczki z wychowawcą, organizowaliśmy prywatki, poznawaliśmy okolice miasta, braliśmy udział całą klasą w wykopkach. Mimo zmęczenia, zimna i głodu kilka osób tańczyło. Wreszcie otworzyły się drzwi i poczuliśmy zapach kawy. Jak sępy rzuciliśmy się na nią.
I choć nie była gorąca, nie była słodzona, nie była z mleczkiem, smakowała wybornie. Nigdy więcej takiej kawy nie piłam.
Ta kawa została zalana ciepłą wodą z kotła centralnego ogrzewania.
Tekst i zdjęcia: Irena Derecka