wtorek, 27 maja 2014

Narty

           
 Polanica, to małe miasteczko uzdrowiskowe, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo i młode lata. Ukształtowanie terenu stwarzało doskonałe warunki do uprawiania sportów zimowych. Okoliczne górki i zjeżdżalnie chętnie odwiedzane były przez dzieci, jak i starszą młodzież. Gdy tylko zajęcia lekcyjne się kończyły, z grupą koleżanek i kolegów umawialiśmy się, co do wyboru sprzętu, bo istotne było z jakiej góry będziemy zjeżdżać.


Na narty zawsze wybieraliśmy Oślą Łączkę, zjazd był łagodny a jego trasa długa. Jedyny mankament to ten, że po zjeździe należało wejść na tą górkę ponownie, żeby móc znowu z niej zjechać. To była dobra zaprawa. Poprawiała kondycję i wytrzymałość.

Wybierając się na sanki mieliśmy do wyboru dwie góry: Góralkę i Poznaniankę. Z Góralki roztaczał się przepiękny widok na Polanicę i otaczające ją pasmo gór Stołowych, na samym dole zjazdu płynęła rzeka Bystrzyca, miejscami skuta była lodem.
Góra Poznanianka wzięła swoja nazwę od budynku, który na samym szczycie ktoś wybudował. Właściciel nazwał dom Poznanianka. Góra była stroma, od ulicy oddzielona była dość głębokim rowem, który był jedynym zabezpieczeniem przed wjazdem na ulicę. Trzeba było dobrze opanować skręt i hamowanie, bo inaczej wpadało się do rowu a wyjście z rowu wymagało sprytu i wysiłku. Rów był dość głęboki i wypełniony śniegiem, wpadało się jak na puchową pierzynę.

I jeszcze została jedna góra, góra Motocyklistów.
Nikt z nas nie odważył się zjechać z tej góry na nartach. Ale czemu by nie spróbować na sankach? Dojechałam chyba tylko do pierwszego uskoku, z całej siły wybiło mnie do góry, przez chwilę leciałam, potem się turlałam, koziołkowałam. Jedno jest pewne, dalsza część mojej jazdy z góry odbyła się bez sanek. Sanki pojechały szybciej ode mnie. Długo ich szukałam, ale jeszcze dłużej szukałam jednej płozy. Może leży tam do dziś, bo niestety nie udało mi się jej znaleźć. Mamie nigdy nie przyznałam się na jaki pomysł wpadłam, bo chyba nie umiałabym się wytłumaczyć.

Teraz z nostalgią wspominam te czasy, myślę też, że sprawność fizyczna miałam jednak dużą, bo przy takiej ilości siniaków jakie miałam na ciele, cud, że się nie połamałam.

Polanica w zimowej szacie

tekst i zdjęcia: Zdzisława Pachom

sobota, 24 maja 2014

Dyrektoriat i empire – czyli Vive l'empereur!




Koniec wieku XVIII, cechował powrót do pseudoklasycyzmu. Naturalnie zawsze modę lansował Paryż. Na skutek zwycięskich wojen Napoleona we Włoszech, do Francji zaczęły napływać antyczne rzeźby, obwożone po mieście na specjalnych platformach. Narastał entuzjazm dla starożytności. Fakty te sprawiły, że naśladowanie sztuki greckiej stało się modą, a ubiory kobiece przystosowano do nowych form. W toaletach uszytych na wzór greckich chitonów, pierwsze odważyły się wystąpić na balu paryskie aktorki.
Tuniki z okresu dyrektoriatu szyto z lekkich, białych tkanin, jak muślin indyjski, jedwabna gaza angielska i batyst. Suknie przepasywano wysoko pod piersiami. Takie podwyższenie linii pasa charakteryzowało odtąd suknie aż do roku 1815. Staniczek był drapowany swobodnie ponad linią stanu i spięty na ramionach broszami w kształcie kamei. Dół sukni marszczony pod biustem, spływał luźno do ziemi, tworząc niewielki tren. Suknie balowe nie miały trenów, lecz ozdabiane były szlakami z białego haftu, z ornamentami z kwiatów i girland na dole spódnicy. Sam stanik nie był niczym zdobiony. Sylwetka damy stała się wysmukła, na bose nogi wkładały greckie sandałki lub białe atłasowe pantofelki na płaskiej podeszwie. Obuwie wiązane było wstążkami dookoła łydki. Na głowach damy nosiły maleńkie czepeczki w kształcie zawoju lub budki, z przybraniem z kwiatów wiązane wstążkami pod brodą. Moda na budki przetrwała długie lata. Za dyrektoriatu budki były tak głębokie, że zakrywały profil twarzy, a pani wyglądała, jakby ubrała na głowę rurę! Nie noszono płaszczy, a jako okrycie służyły barwne szale. Po pewnym czasie wprowadzono do toalet długie rękawy i do białych sukien ubierano spencery, czyli kaftaniki z długim rękawem.
Natomiast epoka empire wprowadziła na powrót modę na kosztowne tkaniny. Cesarz Napoleon zadbał, żeby jego dwór prezentował się wspaniale. Wróciły aksamity, jedwabie, atłasy i koronki. Dalej noszono jednak batystowe białe suknie, z podniesionym pod samym biustem stanem,spódnice były proste i leciutko przymarszczone, a staniczek dopasowany z dużym okrągłym dekoltem ściągniętym sznureczkiem. Króciutkie rękawki miały kształt bufek. W toaletach balowych głębokie dekolty obszywano wysokim kołnierzem ze sztywnych koronek wycinanych w ząbki. Modne były treny do sukien balowych. Bardzo modne stały się długie, kolorowe indyjskie szale, które damy przerzucały przez jedno ramię.
W 1806 roku, w Warszawie na balu w Zamku, cesarz Napoleon poznał panią Marię Walewską, żonę starego szambelana z dworu króla Stanisława Augusta. Marysia, z domu panną Łączyńska, uczennica pana Mikołaja Chopina, ojca Fryderyka, była śliczną kobietką, lecz jak głoszą plotki, nie grzeszyła wielkim rozumem. Na dworskim balu wystąpiła w prostej białej muślinowej sukience, bez żadnych ozdób i klejnotów. To był skandal! Mimo skromnego stroju, podbiła serce cesarza i stała się jego ”polską żoną”. Urodziła mu syna Aleksandra, noszącego nazwisko męża swej matki Walewskiego. W przyszłości stał się ministrem spraw zagranicznych Francji i był łudząco podobny do swego prawdziwego ojca. Marysieńka zrobiła wielką karierę, otrzymując od swego cesarskiego kochanka tytuł hrabiny i duży majątek. Po upadku Napoleona wyszła po raz drugi za mąż za hrabiego Ornano i została marszałkową Francji. Przez całe życie ubierała się w suknie białe lub szare. Ma wspaniały grobowiec na paryskim cmentarzu Père-Lachaise, lecz naprawdę pochowano ją w Polsce, w kościółku w jej rodzinnej Kiernozi.
Prawdę mówi stare przysłowie, że nie szata zdobi człowieka, lecz człowiek szatę!

środa, 21 maja 2014

Łyżwy



Naukę jazdy na sankach, jak i bieganie przed sankami opanowałam bardzo dobrze. Murzyn długo był moim towarzyszem zabaw. Ja rosłam, a i Murzyn był coraz starszy, i niestety przyszedł czas, że się zbuntował. Już mu się po prostu nie chciało mnie ciągnąć.


Ale i dla mnie potrzebna była zmiana. Moja siostra, na strychu domu, znalazła różny sprzęt sportowy: łyżwy, narty, kijki do nart. Widocznie w domu, w którym rodzice się osiedlili po wojnie, mieszkała duża rodzina z dziećmi. Wyjeżdżając z Polanicy nie wszystko zdołali zabrać ze sobą. Tym sposobem z siostrą stałyśmy się nowymi właścicielkami sprzętu zimowego.


Zanim pierwszy raz założyłam łyżwy, tzw. śniegówki (zdjęcie poniżej), musiałam udać się do szewca, żeby w podeszwie buta umocował odpowiednie przyczepy, po to, aby móc zamocować do nich łyżwy. Pierwsza jazda, o ile to można było jazdą nazwać, wyglądała dość komicznie. Siostra pomagała mi utrzymać równowagę, gdy mnie trzymała, nogi mogłam utrzymać prosto, gdy tylko mnie puściła, nogi mi się rozjeżdżały, i o utrzymaniu się w pionie nie było mowy. Jako, że wówczas byłam zdecydowana na naukę jazdy na łyżwach, ćwiczyłam zapamiętale, to znaczy upadałam wstawałam, z czasem upadków było coraz mniej. Niestety szybkość jazdy mnie nie satysfakcjonowała. Najpierw jeździłyśmy z siostrą po chodniku przed domem Z czasem robiłyśmy coraz dalsze eskapady. Siostra, która dobrze opanowała jazdę, uczyła mnie jeździć po samej ulicy, która miała więcej zalet niż chodnik. Trasa na ulicy była większa, szersza i dłuższa.

Ja, mimo dobrej nauczycielki, w dalszym ciągu nie umiałam szybko jeździć. Siostra wpadła na szatański pomysł, zostawiła mnie na samym środku krzyżówki, z łyżwami na nogach i przerażeniem w oczach. Samochodów wówczas nie było dużo, ale droga Kłodzko - Kudowa Zdrój była dość ruchliwa. Strach zaglądnął mi w oczy, tym bardziej, że z daleka zobaczyłam zarys samochodu. Bez chwili zastanowienia, jednym zamaszystym ruchem nogi, jakbym chciała odgarnąć śnieg, pochylając się, pojechałam do przodu, potem druga noga, prawa noga, lewa noga, prawa .... To była chwila, kiedy zrozumiałam na czym polega szybka jazda na łyżwach. Na szczęście zdążyłam przed nadjeżdżającym samochodem, bo inaczej moja siostra nie wytłumaczyłaby się mamie.



tekst i zdjęcia: Zdzisława Pachom

poniedziałek, 19 maja 2014

XXVI FESTIWAL KWIATÓW I SZTUKI Narodowa Wystawa Bonsai


01 - 04 maja 2014 r. ZAMEK KSIĄŻ WAŁBRZYCH 

“ Bonsai, sztuka bonsai (jap. 盆栽 karłowate drzewo w naczyniu,

bon – płaska taca lub pojemnik,

sai – roślina; chiń. penjing).





Sztuka miniaturyzowania drzew lub krzewów uprawianych w odpowiednio dobranych, płaskich pojemnikach. Efekt ten jest uzyskiwany poprzez specyficzne przycinanie oraz pielęgnację. 


Bonsai - kieszonkowe drzewko. 
Sztuka uprawy bonsai pochodzi z Chin, mimo że jest kojarzona głównie z Japonią, gdzie osiągnęła doskonałość.
W Europie po raz pierwszy zaprezentowano Bonsai na światowej wystawie w Paryżu w 1878 r. 

W sztuce bonsai wyróżnia się liczne style, według których kształtowane jest drzewko, różniące się głównie kształtem pnia i pochyleniem do doniczki.

Drzewko bonsai nigdy nie jest "skończone" – jest ono żywą rośliną, wymagającą stałej pielęgnacji, polegającej nie tylko na podlewaniu i nawożeniu, lecz również na dbaniu o skarłowaciały kształt rośliny poprzez używanie technik mechanicznych. 

Drzewko jest więc przycinane, pędy uszczykiwane, a gałęzie owijane drutem, aby zachowały nadany im kształt.

Uzyskanie doskonałej formy bonsai to rezultat wieloletniej pielęgnacji, niekiedy kilku pokoleń ogrodników. 


Do uprawy wybiera się gatunki drzew i krzewów o zdrewniałych pędach. 

Najbardziej cenione są bonsai z drzew długowiecznych, jak dęby, sosny, cisy, świerki, jałowce. Najmniej natomiast ceni się krótko żyjące gatunki roślin, jak np. topola.

Japończycy chętnie przycinaja swoje tradycyjne sosny i wiśnie,

bonsaiści w Afryce formują karłowate baobaby,

a Polacy - buki, klony i jałowce.

Bardzo często sztuce bonsai towarzyszą kompozycyjnie dodatkowe elementy np. drobne rośliny lub kamienie. Umiejętność tworzenia takich ekspozycji zyskała rangę osobnych dziedzin.

Tworzenie miniaturowych "krajobrazów na tacy", nazywanych saikei ("żyjący krajobraz"), jest specyficzną formą bonsai, wykorzystującą skały, trawy, mchy, piaski oraz żywe drzewa.

Jest wiele styli ukształtowania drzewek, prawidłowo uformowane miniaturowe drzewka mają promieniście mocne korzenie i pięknie zwężający się ku górze pień, którego wygięcia przebiegają harmonijnie “ jak wzór na tkaninie “.


Nawet gdy całe gałęzie przygięte są ku ziemi, ich końce wznoszą się ku słońcu.

Dopasowana donica dopełnia piękna miniaturowego drzewka i jest nierozłączną częścią w tej sztuce. Śmiało można powiedzieć, że nie ma drzewka bonsai bez donicy bonsai :) 

Ceramiczne doniczki bonsai wytwarza mój Mistrz Mateusz Grobelny.

Oryginalne doniczki są wypalane w piecach ogrzanych drewnem w temperaturze 1050*C.

Pielęgnacja bonsai : 
W zamkniętych pomieszczeniach możemy trzymać wyłącznie egzotyczne gatunki:
fikusy, bukszpany, pieprzowce i wiele innych rosnących w ciepłym klimacie.
W żadnym wypadku nie wolno trzymać roślin iglastych (sosen, jałowców), jak również pospolitych roślin liściastych (dębów, klonów, brzóz), gdyż wszystkie te gatunki potrzebują zimowania i nie ma szans, aby przeżyły w naszym domu.
Drzewko spryskujemy wodą, a nie podlewamy. Dzięki temu nawilżamy dokładnie ziemię jednocześnie nie wypłukując jej z małej doniczki. Jednak nawilżamy drzewko w sposób umiarkowany, gdyż zbyt obfite podlewanie spowoduje gnicie korzeni, a rezultacie doprowadzi do śmierci rośliny. Ziemia w doniczce bonsai powinna być zawsze lekko wilgotna.
Drugim prostym zabiegiem pielęgnacyjnym jest podcinanie liści i drobnych gałązek 
Regularne podcinanie sprawia, że roślina staje się bujniejsza, a dzięki temu wygląda bardzo efektownie.

Do podcinania używamy profesjonalnych nożyczek do bonsai. Specjalnie zbudowane ostrza tną gałązkę pod odpowiednim kątem. Sekatory lub zwykłe nożyczki zmiażdżyłyby gałązkę, a to doprowadziłoby do jej uszkodzenia i brzydkiego zabliźniania się powstałej ran.
Dla początkującego bonsaisty są dwa gatunki do hodowli w domu tj. fikus i jego odmiany, jak również pieprzowiec. 
Praca przy drzewku bonsai pozwala się wyciszyć i zrelaksować. Podcinanie gałązek generuje uspokojenie, a zarazem skupienie się na odprężającej czynności.
Poza tym sama obserwacja drzewka, jak i obcowanie z nim pozwoli nam doskonale się zrelaksować.

By posiadać wspaniałe bonsai, należy oddać się tej pasji całkowicie. 
Podobno między hodowcą a drzewkiem wywiązuje się swego rodzaju “ więź “. Nie jestem bonsaistką, ale mam kilka roślinek w doniczce, którą sama zaprojektowałam i wypaliłam we wspólnym piecu , podczas DNI CERAMIKI 2013 r. w piecu Mateusza Grobelnego “ Cztery strony ognia “ ustawionym na Placu Kościelnym. Ja też rozmawiam ze swoimi roślinkami i jest mi z tym bardzo dobrze, cieszę jak to pokazują . Pokazują poprzez swoje kwiaty i piękną zieleń….





Zapraszam WAS moi kochani do tego samego...

Dni Ceramiki sierpień 2013 r.  Bolesławiec

Zdjęcia i tekst:  Łucja Mielczarek 






wtorek, 13 maja 2014

Pierwsze doświadczenie sportowe

Moje młode, beztroskie lata spędziłam w Polanicy Zdroju. Mieszkałam, wraz z rodzicami, starszą siostrą i młodszym bratem w centrum miasta, nad rzeką Bystrzycą, od brzegu której dzieliła nas tylko ulica.
Z pierwszą dyscypliną sportową miałam styczność w wieku około 3- 4 lat. Była to szybka jazda na sankach, do których był zaprzężony mój pies Murzyn. Był to duży pies, nie wiem jakiej rasy. Sierść miał gładką i był czarny jak smoła. Ja siedziałam na sankach, miałam cugle w rękach, Murzyn, przywiązany do sanek z radością obwoził mnie po ulicy przed domem, czym zwracał uwagę przechodniów i kuracjuszy. Było przy tym dużo radości i śmiechu, szczególnie przy nawrotach, gdzie przy zbyt gwałtownym ruchu lądowałam na śniegu.

Moja starsza siostra, też chciała, żeby Murzyn ją ciągnął na sankach, ale niestety nie mogła go do tego przekonać. Gdy moja siostra usiadła na sankach, Murzyn usiadł na śniegu. I czekał wpatrzony we mnie swoim psim wzrokiem. Gdy tylko ja usiadłam na sankach, sytuacja diametralnie się zmieniała, pies od razu brał kurs i biegł przed siebie. Siostra, żeby choć trochę Murzyn ją powoził, kazała mi biec przed sankami. Murzyn za mną, siostra na sankach i ja, tak od młodych lat wyrabiałam kondycję. Każdego roku robiłam z moim Murzynem coraz dalsze wyprawy. Siostrze się trochę od mamy obrywało, bo z tej zabawy wracałam prawie wykończona, spocona i cała mokra. Ale za to bardzo szczęśliwa.

z cyklu: Jak na emeryturze zostałam sportowcem
Zdzisława Pachom

sobota, 10 maja 2014

Słynne faworyty królów i moda




Król Francji Ludwik XIV, oprócz nieco ułomnej, lecz cnotliwej panny Luizy z krzywym biodrem, miał niezliczoną ilość kochanek. Jednej z nich, pannie Angelice de Scaraille-Fontanges która miała na szyi jakąś skazę i otulała ją szalem, zawdzięczamy fontazie, czyli szaliki okręcone wokół szyi. Były ogromnie modne w XVIII i XIX wieku w modzie męskiej. Ona również wprowadziła swobodną fryzurę z loków związanych wstążkami, nazywaną koafiurą á la Fontanges.
Tymczasem w Polsce, damy starały się naśladować Francję, sprowadzając stamtąd toalety. Moda na ten kraj tak się rozpowszechniła, że polska arystokracja niemal całkowicie przyjęła stamtąd język, obyczaje i stroje. Sprowadzano do Polski guwernerów francuskich, aby w tym duchu wychowywali dzieci. Pewien polski książę nawet pranie wysyłał do Paryża, ponieważ paryskie praczki podobno prały lepiej od polskich!
Jednakże prawdziwy szał na krynoliny przyszedł wraz z panowaniem króla Francji Ludwika XV i epoką rokoka. Był to czas, kiedy po przyciężkim baroku, przeładowanym ozdobami, nadszedł okres pastelowy, pełen harmonii i delikatności. Sztywny ceremoniał obowiązujący na poprzedniego króla, ustąpił miejsca nieskrępowanej lekkości towarzyskiego życia i wytwornych zabaw, tak zwanych fètes galantes. Także ubiór stał się lekki. Spodnie są krótsze, po kolana, zakończone podwiązką z klamrą. Aksamitny frak rozchylony po bokach, ukazuje bogato haftowaną kamizelkę. Żabot i mankiety, koniecznie z koronek, dopełniają stroju. Trzewiki na podwyższonym obcasie uwydatniają zgrabne łydki. Na głowie niewielka, biała peruka, koniecznie upudrowana, zakończona harcapem i kokardą. Puder lokaje rozpylali pod sufitem, żeby osiadał równomiernie. Damy nosiły spódnice paniers (kosze) w formie dzwonu, z gazy, brokatu, jedwabiu i tiulu, naszywane kwiatami i kokardami. Obcisły stanik wycięty w szpic, ozdabiały kokardy. Zbyt duży dekolt osłaniała jedwabna lub gazowa „obróżka” zawiązywana wysoko na szyi i ozdobiona kwiatkiem. Spódnica nie była długa, jedynie do kostek, odsłaniając nóżki pań obutych w jedwabne pantofelki na wysokim obcasie. Głowy dam przykrywała również biała peruka, ozdobiona kwiatami a na balach, piórami strusimi. Panie i panowie wylewali na siebie całe butelki mocnych perfum, bowiem z higieną dalej było krucho. Na przykład, królowa Maria Antonina kąpała się raz do roku, na Wielkanoc! À propos perfum, to w XVI wieku, na dworze królowej Anglii Elżbiety, kawalerowie i damy nosili zawieszoną na szyi, tzw. kulkę zapachową ze złota lub srebra, napełnioną pachnidłem, bo cuchnęli brudem niemytych ciał.
Król Ludwik XV, monarcha, młody i bardzo przystojny, żonaty z poważną i mało urodziwą polską księżniczką Marią Leszczyńską, upatrzył sobie śliczną i bardzo inteligentną panią Joannę Antoninę Poisson, po mężu panią Le Normant d´Etioles, znaną potem całemu światu jako markiza de Pompadur. To ona przez długie lata lansowała damską modę, przyjmowaną z entuzjazmem przez kobiety w cywilizowanym świecie. Za jej czasów kobiety stały się śmiałe, wyzwolone, a obyczaje frywolne. Małżeństwa bywały jedynie formalnością, a mąż zwykle przymykał oczy na fakt, że każde dziecko bywało od innego tatusia. Żona zakochana w mężu lub mąż w żonie, bywali w towarzystwie wyśmiewani. To po prostu nie uchodziło! Pani Pompadur miała także wielki wpływ na politykę państwa i to ona doprowadziła do wyrzucenia z Francji jezuitów. Król zakochany w swojej faworycie, obsypywał ją klejnotami, dla niej budował pałace w Wersalu i stosował się do jej rad. Z czasem stała się mecenaską kultury, promując nie tylko pisarzy i malarzy, ale krawców, szewców oraz fryzjerów, którzy pracowali tylko dla niej.
W Polsce moda rokoko była bardzo popularna za czasów króla Stasia, mającego podobnie jak jego kolega na tronie z Francji, bujny temperament. To za czasów Stanisława Augusta, cała elita polska wzorowała się na francuskich wzorach, a panie odmieniły żywot cnotliwej małżonki, wybierając uciechy i swobodę seksualną. Zaczęły także oddziaływać na politykę państwa, mając ogromny wpływ na kochliwego króla. Dawno zarzucono nobliwe suknie zapięte po szyję i warkocze. Damy stroiły się w leciutkie toalety szyte w Paryżu, lub w Warszawie, przez francuskie krawczynie. Na głowie nosiły pudrowane peruki z długimi lokami, przybrane kokardami, kwiatami i piórami. Zakładano w Warszawie pierwsze salony mody, w których ubierały się damy z najwyższych kręgów społeczeństwa. Portrety malarza dworskiego Bacciarellego, pokazują nam panie wystrojone w bogate suknie, suto zdobione koronkami, falbanami i kokardami, noszącymi na głowach istne piramidy. Co ciekawe, w paryskiej modzie były polskie akcenty. Na przykład suknie z podpinanym i suto marszczonym okryciem, zwane á la polonaise.
Dopiero pod koniec XVIII wieku, pod wpływem narastających nastrojów rewolucyjnych, moda upodobniała się do strojów mieszczańskich, z krótkimi obcisłymi kaftanikami caraco i bardzo fałdzistą spódnicą przechodzącą w niewielki tren. Taka suknia w Polsce nazywała się”jadwiżką”. Włosy w bujnych lokach spływały swobodnie na ramiona, często przewiązywane wstążką. Zmiana mody, zwiastowała nadejście trudnych czasów, rewolucji i wojen, a w Polsce rozbiorów.
Elżbieta Gizela Erban