Po lekturze książek, z którymi zetknąłem się swego czasu, dochodzę do wniosku, że Hiszpania posiada niezwykłą moc, przyciągającą współczesnych pisarzy. Między innymi: W. Wharton w „Rubio”, K. Harrison w „Tysiącu drzewek pomarańczowych”, a także Cohello w „Pielgrzymie”, umieścili akcję swoich książek we wschodniej części Półwyspu Iberyjskiego. Podobnie Brytyjczyk; David Lodge w epilogu wydanej w 1995 roku książki „Terapia” pozwala dopełnić się rozpoczętej przed 35 laty historii właśnie na terenie pięknej Hiszpanii.
Pierwsza z czterech, różniących się zarówno pod względem treści jak i formy, części oprowadza nas po kulisach produkcji „soapu”. Chodzi oczywiście o popularny także w naszym kraju gatunek serialu telewizyjnego zwany sitcomem (przy okazji; przedrostek „sit” nie pochodzi od siedzenia, które związane jest nieodłącznie z oglądaniem telewizji, ale od określenia situation – czyli sytuacyjny, „com” to oczywiście komedia). Bohater to dobiegający sześćdziesiątki autor scenariusza, realizowanego od pięciu sezonów, hitu tego gatunku na Wyspach Brytyjskich, zatytułowanego potocznie „Sąsiedzi”. Tobbyego (Laurenca) poznajemy gdy rozpoczyna kurację swojego prawego kolana, które niespodziewanie zaatakował ostry, trudny, jak się okazuje, do zdiagnozowania ból. Obok tej typowo fizycznej dolegliwości cierpi on na parę przypadłości związanych bardziej z ludzkim psyche. Można je razem sprowadzić do określenia „niedowład wewnętrzny”. Efekt tegoż niedowładu jest taki, że zamiast osoby zadowolonej ze swojego udanego życia zawodowego i poprawnego życia osobistego, mamy hipochondryka zmagającego się z podjęciem najprostszych decyzji, otyłego mężczyznę z syndromem wieku średniego oraz uzależnionego od wszelakich terapii, rozkojarzonego wciąż malkontenta. I nagle w jego ustabilizowanej egzystencji ma miejsce niespodziewane wydarzenie, przewracające do góry nogami nie tylko jego dotychczasowe życie, ale zmieniające również cały jego światopogląd i osobowość. Ostateczny efekt tego co się wydarza to między innymi wyjazd do wspomnianej Hiszpanii. Tyle w ogromnym uproszczeniu o bohaterze i treści. A propos tytułowej terapii - na początku obawiałem się, że książka Lodge’a będzie w całości dotyczyć walki z chorobą stawu kolanowego. Pomyliłem się; na całe szczęście. Co prawda kwestia bólu w kolanie przewija się praktycznie do samego końca, ale dużo istotniejsze jest zmaganie się naszego bohatera ze swoją „najnieszczęśliwością” (wyjaśnienie tego określenia w książce). Po szoku oraz pierwszych absurdalnych i śmiesznych zachowaniach, powoli zaczyna uspokajać i opanowywać sytuację. Początek „odnowy” i „powrotu do zdrowia” wiąże się z akceptacją, lub raczej z odnalezieniem siebie samego. Spory udział w tej metamorfozie miał duński filozof Sorge Kirkegaard, którego twórczość a także historia nieudanego związku z niejaką Reginą wpłyną mocno na poglądy scenarzysty „Sąsiadów”. Doprowadza przede wszystkim do zmiany jego spojrzenia na wydarzenie sprzed blisko 45 lat i do naprawy błędu.
„Terapię” czyta się przyjemnie (to taka złośliwa przyjemność) między innymi ze względu na podobieństwo pomiędzy warunkami społeczno - gospodarczymi jakie panowały w opisywanej przez Lodge’a Wielkiej Brytanii początku lat 90-tych, z sytuacją mającą wciąż miejsce u nas. Inna analogia, która nasunęła mi się w trakcie lektury dotyczy analizy dokonań dziwacznego Duńczyka. Podobnie jak Lodge , także nasz rodzimy twórca Antoni Libera w wspaniałej „Madame” pokusił się o stosunkowo wnikliwą analizę twórczości między innymi Shopenhauera. Przyznam, że przepadam za tego typu „wkrętami’, zwłaszcza gdy są one logicznie uzasadnione i naturalnie wplecione. Bohater „Terapii” ma też inną ciekawą... przypadłość, a mianowicie namiętne wertowanie wszelkich słowników, leksykonów, encyklopedii w których odnajduje definicje i znaczenia słów, z którymi spotyka się na co dzień (zarówno w pracy tak i w życiu osobistym). Traktuje to jako ciągłe uzupełnianie wykształcenia, które przerwał przed laty wybierając drogę kariery. Zmiana jaka dokonuje się w bohaterze „Terapii” ma nie tylko charakter emocjonalny lecz również intelektualny . Dzięki swojemu osobliwemu hobby dociera, jak wspomniałem, do dorobku Kirkegaarda. To prowadzi w konsekwencji do wzmożonego wysiłku umysłowego, a nawet próby zerwania z serialową twórczością, na rzecz trudniejszego repertuaru. Niestety, ku mojemu zdziwieniu Laurence niezbyt jest wytrwały w swoich ambitnych dążeniach.
„Terapia” potwierdza parę życiowych prawd. Po pierwsze - „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, a po drugie – wszyscy potrzebujemy czasami mocnego wstrząsu (niektórzy nazywają to także kopem), aby zmienić coś w swoim życiu. Aby wyrwać się ze stagnacji i obudzić drzemiący w nas potencjał oraz pokłady siły. Wbrew okładkowym minirecenzjom „Terapia” to nie tylko lekka lektura „dla wszystkich czytelników, którzy lubią się dobrze bawić”, ale również kawałek nieco trudniejszej, zmuszającej do refleksji literatury. I nie jest kompletnie problemem, że odnajdujemy w niej trochę zapożyczeń i podobieństw. Ja przynajmniej bez oporów przymknąłem na to oko, gładko pochłaniając ponad 350 stron prozy Davida Lodge’a i z przekonaniem sięgnę po jego inne propozycje. Być może będzie to „Notatnik polski” z 1981 roku.
Arkadiusz Kowalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz