W
pewien piękny, czerwcowy weekend nasza zwarta ekipa seniorów wybrała się na
spływ kajakowy Szlakiem konwaliowym. Baza wypadowa wyprawy była u „basenowej” koleżanki, która w
Osłoninie ma domek letniskowy na jeziorem Wieleńskim.
Po
wypiciu kawy i skonsumowaniu energetycznego ciasta grupa kajakowa w liczbie 20
osób (seniorów) udała się na przystań, gdzie czekały na nią wcześniej zamówione
kajaki. Wyznaczoną na mapie trasę trener konsultował z panem, który wypożyczał nam kajaki. Trasa zaznaczona na mapie wynosiła 15 km. Pan wypożyczający kajaki patrząc na trasę, z
niedowierzaniem spojrzał na grupę, mając w oczach pytanie, czy aby na pewno, ta
zwarta grupa poradzi sobie z takim przedsięwzięciem? Nasz trener
śmiejąc się powiedział, że damy radę! Pan
jeszcze nie wie co potrafi ta grupa!
Pogoda była wspaniała,
po krótkiej odprawie i pouczeń przez trenera każda para po kolei wypływała na
jezioro.
Do
pokonania mieliśmy jeziora: Wieleńskie, Trzytoniowe, Breńskie, Białe oraz
jezioro Miałkie i Małe. Początek wyprawy był bardzo wesoły, każdy z zapałem
wiosłował, podziwiał przepiękne widoki oglądał w pełni rozkwitu roślinność wodną:
grążel żółty czy białe jak śnieg nenufary.
Jeziora połączone były kanałami gęsto porośniętymi trzciną. Niestety, z godziny
na godzinę, na podziwianie przyrody oraz
widoków jakie mnie otaczały, nie miałam za wiele czasu, z moją starszą koleżanka musiałyśmy dość mocno wiosłować, żeby nie
odłączyć się od grupy. Najtrudniej było nam utrzymać kajak we właściwym
kierunku, czasami nie wiadomo dlaczego, ale zupełnie jakby nie chciał nas
słuchać i płynął nie w tym kierunku, który obrałyśmy!
Ala
jakoś dawałyśmy radę, płynąc przez kolejne jeziora. Ponoć poważne wyzwanie dla
kajakarzy stanowi Jez. Miałkie, o czym dowiedziałam się dopiero po przepłynięciu
przez to jezioro. Jest ono niezmiernie płytkie i w okresie letnim utrudnia
posuwanie się do przodu. Dlatego nasz trener kazał płynąć wzdłuż jego prawego
brzegu. Na tym jeziorze nie czułam
się komfortowo, brzydki zapach
odstraszał a zamiast wody - muł, który napawał lękiem.
Szlak
prowadził przez jeziora i kanały. W drodze powrotnej już w ogóle nie zachwycałam
się otaczającą przyrodą, kwiatami czy ptactwem wodnym. Jedynym moim celem było płynąć i dopłynąć! Na szczęście dobry humor
nas nie opuszczał. Wpływając już na jezioro Wieleńskie, zobaczyłyśmy przystań i postanowiłyśmy jak najszybciej się na niej
znaleźć. Zapragnęłyśmy w linii prostej pokonać ten odcinek drogi! I to był niestety
nasz największy błąd. Spychało nas mocno na środek jeziora. Ledwo dawałyśmy
radę. Reszta grupy, zgodnie ze wskazówkami trenera, płynęła brzegiem, drogę
mieli dłuższą ale nie spychało ich z nadanego kierunku. Muszę
powiedzieć, że trochę mnie strach obleciał, tym bardziej, że zrobiła się dość
duża fala. Cała grupa czekała na mnie i moją towarzyszkę na brzegu, w końcu
dopłynęłyśmy. Umęczone wyszłyśmy na przystań. Trener dolał oliwy do ognia
stwierdzeniem, że zmienił plany w
trakcie pływania i dołożył jeszcze 5 km, bo świetnie dawaliśmy sobie radę! Nawet
się nie odezwałam.
Na
szczęście w Osłoninie czekała na nas kolacja. Zastanawiałam się czy widelec
będę w stanie do ust podnieść. Gdy czoło mnie zaswędziało poprosiłam koleżankę,
żeby mnie podrapała. Śmiechu był co niemiara. Umęczona, ale szczęśliwa. Na
razie nie chcę słyszeć o następnym spływie kajakowym …
autor: Zdzisława Pachom
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz