środa, 4 czerwca 2014

Odnaleziony list

środa, 4 czerwca 2014


Odnaleziony list

Historia pewnej powodzi
Przeglądając pamiątki rodzinne natrafiłam na list ojca do syna napisany 52 lata temu. Tematem była powódź, a raczej jej skutki. Adresatem listu był mój brat Tadeusz, a autorem nasz ojciec Antoni. Tadeusz służył w wojsku, ojciec obrazowo opisał mu wydarzenia związane z bystrym nurtem rzeki Raby i jego skutkami. Częściowo streszczę list, a w większości przytoczę oryginał. Gdy Tadeusz pełnił służbę wojskową, młodszy 16-letni brat Staszek pomagał rodzicom w gospodarstwie. Chcąc  mieć własny grosz, zgromadził zapas żwiru naniesionego przez rzekę w czasie powodzi i postanowił go sprzedać.

List taty:


„Woda duża, mętna, szumi, przybywa jej, a on chce piasek wywozić. Matka broniła, prosiła, przestrzegała, że się utopi- nie pomogło.
Mój mąż Henryk ujeżdża Gniadego
Ja nie mogąc ścierpieć uporu Staszka, powiedziałem: niech robi  co chce. Raz, dwa, wóz gotowy, Staszek z fantazją  w drodze, a matka niespokojna przyniewoliła mnie, żebym choć spojrzał jak przez wodę pojedzie. Ja ku wodzie, a on już ze śmiechem na wodę wjechał. Gdy tylko wjechał już śmiechu nie było. Wóz poniósł, zawrócił, koń do szyi w wodzie, do góry ani kroku, w bok ani trochę, tam prąd jeszcze większy, przerębel ponad metr. Koniec końcem konia rzuciło, wóz wywróciło, deski, kołowrót wyrwało. Konia z karami spod zwałów wody nie widać, tonie. Ja na lądzie tylko patrzę, co ze Staszkiem.
Staszek pomaga szwagrowi okiełznać Gniadego
Z Opatrznością Bożą jakoś dodrapał się do brzegu, a mnie błysnęła myśl- ratować konia! Wiedziałem, że zaprzęgnięty do wozu, a wóz przewraca, niechybnie się utopi.Żal Gniadego! Bez namysłu rzuciłem się na wodę, na tonącego konia i sam nie wiem w jaki sposób pod falami, kiedy się to wszystko kręciło, odpiąłem raz jeden postronek, zaś za chwilę drugi i jeszcze materzej z dyszla zrzuciłem. Teraz wóz sobie, koń sobie i ja sobie na środku wielkiej wody. Wały wody buntowały się ponad moją głową, a ja jak jaki filar stał, zimną krew nie straciłem, oglądałem się, by mnie wóz nie zagarnął.
Fragment listu
Byłem osłabiony, ale jakoś z nadziemską siłą płynąc wylądowałem, aż pod Kuzokami. Ratunku znikąd, koń od pierwszego upadku już nie powstał, raz uszy raz nogi nad wodą. Tak z przed Loska, po Lipowe Brzegi niosło, niosło. Tam się jakoś koń zatrzymał, ale leżał w wodzie osłabiony, a ja z nim z moim Gniadym. Ktoś zobaczył topielców, przybiegli ludzie i pomogli. Koń był słaby, uprzężą skrępowany, ja przepełniony uczuciami pod zwałami zimnej wody, bo to było w pierwszych dniach czerwca, ale po górach było biało, śnieg spadł. Kiedy z kolegą topielcem (Gniadym) wróciłem do domu, od wrażenia i zimna słowa wymówić nie mogłem.

Po skończonej akcji ratowniczej Staszek ze strachu nawiał gdzieś. Trzeba było gońców rozesłać , nim przyprowadzili zziębniętego, mokrego, skruszonego skazańca. Sąd okazał się łaskawy. Prokurator sam sprawę łagodził, sędzia rozbrojony łaskawie i litościwie wydał wyrok uniewinniający z zawieszeniem.


Koń wita się z dziewczętami: Asią, Anią i Kasią




Od tego czasu minęło 52 lata, ale powodzie w Rabie zdarzają się do tej pory. Wprawdzie rzeka Raba została uregulowana, jednak dalej płata figle i wylewa. Dzisiaj piasku i żwiru nikt już nie zbiera, bo jest dostępny w specjalnych składach, a i brawura młodych jest nieco mniejsza. Cieszę się, że cała historia skończyła się szczęśliwe, a dzisiaj jej ślad pozostawiają tylko wspomnienia i parę zdjęć: 

Wezbrany potok - dopływ Raby (2002 r)

Rzeka Raba kolejny raz wylała (2002 r)

Tegoroczna powódź - wezbrany potok, dopływ Raby

Mieszkańcy Raby radzą sobie z żywiołem
tekst i zdjęcia: Hania Dąbrowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz