Moje młode, beztroskie lata spędziłam w Polanicy Zdroju. Mieszkałam, wraz z rodzicami, starszą siostrą i młodszym bratem w centrum miasta, nad rzeką Bystrzycą, od brzegu której dzieliła nas tylko ulica.
Z pierwszą dyscypliną sportową miałam styczność w wieku około 3- 4 lat. Była to szybka jazda na sankach, do których był zaprzężony mój pies Murzyn. Był to duży pies, nie wiem jakiej rasy. Sierść miał gładką i był czarny jak smoła. Ja siedziałam na sankach, miałam cugle w rękach, Murzyn, przywiązany do sanek z radością obwoził mnie po ulicy przed domem, czym zwracał uwagę przechodniów i kuracjuszy. Było przy tym dużo radości i śmiechu, szczególnie przy nawrotach, gdzie przy zbyt gwałtownym ruchu lądowałam na śniegu.
Moja starsza siostra, też chciała, żeby Murzyn ją ciągnął na sankach, ale niestety nie mogła go do tego przekonać. Gdy moja siostra usiadła na sankach, Murzyn usiadł na śniegu. I czekał wpatrzony we mnie swoim psim wzrokiem. Gdy tylko ja usiadłam na sankach, sytuacja diametralnie się zmieniała, pies od razu brał kurs i biegł przed siebie. Siostra, żeby choć trochę Murzyn ją powoził, kazała mi biec przed sankami. Murzyn za mną, siostra na sankach i ja, tak od młodych lat wyrabiałam kondycję. Każdego roku robiłam z moim Murzynem coraz dalsze wyprawy. Siostrze się trochę od mamy obrywało, bo z tej zabawy wracałam prawie wykończona, spocona i cała mokra. Ale za to bardzo szczęśliwa.
z cyklu: Jak na emeryturze zostałam sportowcem
Zdzisława Pachom
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz