Był rok 1946. Z Jugosławii do Polski przyjechałam mając 5 lat. Gdy miałam sześć lat,rodzice zapisali mnie do szkoły podstawowej. Szybko nawiązałam kontakty koleżeńskie z uczniami starszymi o parę lat. Byłam najmłodszym dzieckiem w szkole.
Do mojej klasy chodził chłopiec, który powtarzał pierwszą klasę.Był ode mnie starszy o dwa lata. Na imię miał Bronek. Było to dziecko spłodzone w wyniku zbiorowego gwałtu na matce w czasie wojny. Urodziła go w lesie. Ktoś przyniósł niemowlę do brata tej kobiety, ona zaś wstąpiła do partyzantki i już nie wróciła.
Bronek z wujkiem przyjechał do Polski. U wujka był bardzo źle traktowany. Był bity, a rano zanim poszedł do szkoły musiał wykonać wszystkie prace obrządkowe, m. in. nagotować ziemniaków dla świń. Ziemniaki te najczęściej były także jego pożywieniem.
Zawsze spóźniał się na lekcje..Przychodził brudny, zapłakany i głodny. Miał dziewięć lat. Jego dłonie były popękane, pokrwawione, brudne. W szkole wypijał nam atrament z kałamarzy - miał czarne zęby.
Wszyscy na niego wołali “Bronek - znajda”, bo był nie ślubnym dzieckiem. Często był tak głodny, że zbierał okruchy z podłogi jak komuś wypadły.Chłopcy często “dla zabawy” rzucali mu skórki od chleba na podłogę, a on podnosił i zjadał.
Żal mi było tego chłopca. Dzieliłam się z nim kanapkami. Mama wyczuła, że komuś daję kanapki i zaczęła dawać mi podwójną porcję - dla mnie i dla Bronka.
W drugiej klasie Bronek miał dziewięć lat. Przestał chodzić do szkoły. Uciekł z domu - szybko o nim zapomniano.
Upłynęło ponad sześćdziesiąt lat. Ktoś puka do mych drzwi. Otwieram. W drzwiach stoi dwóch mężczyzn. Jeden starszy - widać, że bardzo schorowany. Drugi - młody, wysoki. Ubrany w mundur marynarski w stopniu oficerskim.
Ten starszy pyta - czy ty jesteś Janka? - wymienia moje nazwisko panieńskie.
Tak - odpowiadam.
On mówi - jestem Bronek.
W pierwszej chwili, nie mogłam zaskoczyć - jaki Bronek?
No ten, do klasy razem chodziliśmy, dawałaś mi chleb. A to jest mój syn, pływa na statku pod banderą norweską.
Usiedliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Pytam,co z Tobą było, gdzie się podziewałeś? Odpowiada: Był luty. Pojechałem z wujkiem na targ. Miałem pilnować koni i wozu. Wujek gdzieś poszedł. Długo go nie było. Było zimno, a targ był blisko stacji kolejowej. Zmarzłem, więc poszedłem na stację. Nadjechał pociąg. Wsiadłem. Przesiadałem z pociągu do pociągu, aż dojechałem do Katowic.Na dworcu w Katowicach milicja mnie zabrała i odwiozła do domu dziecka.Tam miałem dobrze. Dano mi jeść do syta, odzież, nowe buty, bo byłem w tenisówkach.
Potem skończyłem szkołę. Zdobyłem zawód stolarza. Kiedy skończyłem szesnaście lat musiałem opuścić dom dziecka i zamieszkałem w hotelu robotniczym.
W pokoju było nas czterech.Współlokatorzy byli starsi ode mnie. Musiałem oddawać im część moich zarobków i opuszczać pokój jak przyprowadzali panienki. Często spałem po piwnicach, na klatkach schodowych. I tak trwało parę lat. Pewnego razu, wróciłem z pracy. Nie zauważyłem pinezki wbitej w drzwi (to był znak aby nie wchodzić). Wszedłem. Koledzy bardzo mnie pobili,”przeszkodziłem w zabawie.”
Znalazłem się w szpitalu, gdzie przeleżałem parę tygodni. Tam poznałem dziewczynę.Była pielęgniarką. Zabrała mnie ze szpitala do siebie do domu. Po dwóch latach wzięliśmy ślub.
Zapadła cisza.
Po chwili namysłu Bronek mówi: wiesz po co przyjechałem do Ciebie?
Nie wiem - odpowiedziałam.
- Chcę ci podziękować za te kanapki ,które mi przynosiłaś do szkoły. Ich smak czuje do dnia dzisiejszego. Śmiali się z Ciebie, że się litujesz nade mną, przezywali, a ty się nie wystraszyłaś. Najwyżej pobiłaś się z chłopakami.
Do oczu napłynęły nam łzy - nie wiem - z radości, czy przerażenia. Nie sądziłam, że głód jest taki straszny.
Do rozmowy włączył się syn - ojciec często powtarzał mi o chęci odnalezienia Pani. Powiedziałem - nie ma problemu. Pojedziemy tam gdzie chodziłeś do szkoły, zapytamy ludzi. Dowiemy się gdzie mieszka i jakie ma teraz nazwisko.I tak zrobiliśmy.
Na koniec wymieniliśmy numery telefonów - odjechali.
Minęło około dwa miesiące. Dzwoni syn Bronka - tata nie żyje. Podał mi datę pogrzebu. Pojechaliśmy z mężem. Pogrzeb był bardzo skromny, najbliższa rodzina i paru przyjaciół. Byłam bardzo zaskoczona - kiedy odchodziliśmy od grobu - podszedł do mnie Bronka syn, przytulił i podziękował za to co zrobiłam dla jego ojca.
Przyjechałam do domu. Przyszły mi na myśl słowa piosenki Niemena - ”DZIWNY JEST TEN ŚWIAT.”
Janina Korol
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz