poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Dziecięce lata




Do szkoły miałam daleko, bo 2,5 km. Droga do szkoły była piaszczysta i wiodła momentami przez lasek sosnowy. Chodziłam więc w grupie ze starszymi dziećmi. Jesienią w drodze  powrotnej  zrywało się orzechy laskowe zwisające z za płotu lub śliwki w  nie ogrodzonym sadzie.
Byłam najmniejsza w klasie. Pokonywanie  codziennie tak dużej odległości do szkoły wymagało dużego wysiłku z mojej strony. Rodzice kupili mi  więc rowerek abym mogła nim jeździć do szkoły i nie dźwigać ciężkiego tornistra na plecach. Niestety, zimą  do szkoły trzeba było często  brnąć przez  zaspy śniegu. Jedyna radość dla dzieci była wtedy, gdy odwoływano lekcje w szkole z powodu wielkich mrozów lub zawiei śnieżnych.
Nauka nie sprawiała mi trudności, ale nie lubiłam “swojej Pani”,  gdyż ciągle krzyczała na dzieci  i często biła ich linijką. Ja również  raz poczułam ten ból, gdy nie słuchałam  na lekcji. Najprzyjemniejsze były wakacje. Kąpiele w rzeczce, łowienie ryb  wiklinowym koszykiem  i wyciąganie raków  z  wody to była dla mnie wielka frajda.  Przyjemność sprawiało mi również pasanie krów na łące nad rzeką wraz ze starszymi dziećmi. Barwy kwiecistej łąki pełnej różnych zapachów, ziół, śpiew ptaków w drzewach oraz rzeka w której rosły lilie, kaczeńce i tatarak -  te obrazy pozostały w mej pamięci do dziś.
Sielanka trwała krótko. Naukę w trzeciej klasie rozpoczęłam już w Bolesławcu. Niestety,miałam problemy  z językiem polskim, ponieważ mówiłam gwarą. Dzieci wyśmiewały się ze mnie no i dostawałam dwóje. Pół roku potrzebowałam aby poprawnie mówić po polsku bez gwarowej naleciałości.
Tęskniłam za tamtymi obrazami z dzieciństwa, a kiedy moje  dzieci pragnęły różnych bajek na dobranoc, opowiadałam im swoje dzieciństwo. Gdy  miały około 10 lat zabrałam ich w moje rodzinne strony. Chciałam, aby na własne oczy zobaczyły jak piękna jest nasza przyroda.
Po przyjeździe na miejsce doszły do mnie  donośne dźwięki  pracujących koparek i innych maszyn. Dowiedziałam się, że w pobliżu jest “Odkrywkowa Kopalnia  Węgla Brunatnego”. Na następny dzień wybrałam się z dziećmi nad rzekę, gdzie kiedyś na łące paśliśmy krowy. Moje  zaskoczenie było ogromne. Zamiast kwiecistej łąki była jednolita zieleń trawy bez jednego kwiatka. W miejscu przejrzystej wody płynęła czarna, gęsta, cuchnąca ciecz. Byliśmy bardzo zawiedzeni.
Do dziś mam dylemat, co jest bardziej właściwe dla człowieka - czy potrzeba wielkiego przemysłu i rozwój, czy też niczym nie zmącona  natura, a przez to zdrowsza żywność i mniej chorób powstających w wyniku skażonego środowiska.
Stanisława Mazur



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz